Komentarze: 2
Mimo totalnego zmęczenia nie poszedłem wczoraj spać od razu po powrocie ze szkolenia. Dzielnie wytrzymałem do później nocy i nawet nie zasnąłem w kinie.
Poszliśmy na „Aniołów apokalipsy”. Fajna muzyka, fajny jeden z aktorów i nic po za tym. Momentami film był ciekawy, momentami tak naiwny, że aż wkurwiający. Ja rozumiem, że ci goście w habitach – model wyścigowy chyba, bo podczas biegów i skoków nawet im kaptur ze łba nie spadł – byli na amfie, ale to ich chyba nie czyniło kuloodpornymi? Zakładam więc, że gliniarze nie potrafili strzelać. Z resztą, czego się spodziewać po narodzie, który ma tak osobliwe podejście do wina i nabiału? Najbardziej tragiczne było zakończenie żywcem wzięte z Indiana Jonem tyle, że znacznie gorzej przemyślane. Nie odradzam i nie polecam.
Niedzielę spędziliśmy na wylegiwaniu się w łóżku i czytaniu książek. I tu przypomniał mi się fakt wstrząsający – Byczek niedawno się przyznał, że nie wie za bardzo, kto to jest Philip Marlowe i nie czytał nigdy żadnej książki Chandlera! Mam nadzieję, że to jakoś nadrobimy, w końcu jak można nie znać klasyki kryminału…
O jutrzejszym dniu myślę raz z pogodnie a raz z obrzydzeniem. Jutro przychodzi ten przystojny monter z TP, więc będzie czym oczy nacieszyć. Obrzydzeniem napawa mnie jednak fakt, że przyjdzie bladym świtem i przed dziewiątą muszę dotrzeć do biura