Komentarze: 2
Ten tydzień jest po prostu koszmarny. O ile poniedziałek był w miarę znośny tak od wtorku jest co raz gorzej.
Byczkowi udało się zupełnie spieprzyć mi urodziny. Do tego stopnia, że nie miałem ochoty zupełnie na nic. I jak zwykle poszło o tą jego cholerną bezmyślność. No i co z tego, że zrozumiał co zrobił, że wysłał parę listów, że wczoraj przepraszał. A ja i tak wiem, że on się już nie zmieni, że zawsze tak będzie. Jeszcze nie raz coś spieprzy a potem będzie żałował, przepraszał. Ciekawe jak długo. Zgodnie z teorią zmęczenia materiału ja pewnego dnia nie wytrzymam i poślę go do diabła – NIEODWOŁALNIE.
Najgorsze jest to, że obaj przezywamy w pracy dość trudny i ciężki okres. Mimo usilnych starań odbija się to na tym, co dzieje się w domu. Gdzieś odreagować trzeba. Obaj się staramy, ale… nie zawsze się udaje zachować spokój.
Dziś też mnie zaczepiał, drażnił. Nawet nie chciało mi się z nim siłować. Pożegnaliśmy się bardzo chłodno. I tak zostanie do jutra.
Co raz bardziej mam ochotę wyjechać gdzieś, choćby na weekend. Sam. Daleko. W chwili obecnej jest to jednak zupełnie nie realne.
Tej jesieni miał być Budapeszt, wyjazd w Bieszczady a będzie wielkie gówno. Nie wyrwiemy się z pracy nawet na dwa – trzy dni. To mnie dołuje dodatkowo.
Nie ukrywam, że boje się weekendu. Chyba powiem Byczkowi, żeby tym razem został u siebie. Wiem, że jedno małe nieporozumienie może wywołać ogromną awanturę.